Przez całe życie moi rodzice powtarzali mi jak mantrę, że jestem takim typem człowieka, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Twierdzili, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych i nikt tak nie potrafi walczyć o swoje, bo gdy ktoś mi zamyka przed nosem drzwi, wchodzę przez okno albo przez komin. Trudności w moim życiu były wyłącznie poprzeczką do przeskoczenia - choć powinnam powiedzieć do obejścia - bo jak coś ciężko przeskoczyć to zapewne łatwiej obejść, a kombinowanie to była od zawsze moja specjalność.
Nigdy nie pozwalałam na to, by inni ludzie 'wchodzili mi na głowę' i choć zwykle starałam się być fair wobec otoczenia, to szybko nauczyłam się, że niektórzy aż proszą się o to, by ich traktować tak samo, jak oni traktują ciebie albo i gorzej. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałam, że takie zachowanie nie ma sensu, bo wygląda trochę jak kamienie rekinów: niezależnie od tego, czy próbujesz odpłynąć, czy rzucasz im hurtowe ilości padliny, prędzej czy później i tak wrócą, by cię pożreć. Może to płytkie porównanie, ale jeśli ktoś pracował w korporacji, powinien zrozumieć co chcę powiedzieć. Ze swojego życia mogłabym przytoczyć mnóstwo przykładów sytuacji, gdy ktoś mnie potraktował źle, niesprawiedliwie osądził czy plotkował na mój temat. Nie mam pojęcia czy to mój asertywny charakter, czy szczerość do bólu, ale jak magnes przyciągam ludzi, którzy (czasem nawet bez przyczyny) usilnie próbują uprzykrzyć mi życie.
I chociaż zmieniłam swoje podejście głównie dla spokoju własnego sumienia, ciągle przekonuję się, że świat nie zawsze gra z nami fair play. Za przyczyną mojego wywodu stoi sytuacja, która zmusiła mnie do poszukiwania nowej pracy. Na moim obecnym stanowisku w firmie pracuje właśnie osoba, którą wybrałam na prośbę i z polecenia kolegi z działu, która miała podjąć pracę ze świadomością, że po urlopie macierzyńskim będę chciała wrócić na swoje stanowisko i mi to stanowisko zwolnić. To miał być dla niej dodatkowy zarobek. Gdy niedawno skontaktowałam się z tą osobą by potwierdzić ważność naszej dżentelmeńskiej umowy, ta zaczęła kręcić i wić się jak wąż. Jak się okazało umowy ustne, podobnie jak słowo honoru, współcześnie dla wielu ludzi znaczą tyle co nic.
Charakter podpowiada mi: "Walcz, bij się o to, co twoje! Umowa była inna!", rozsądek zaś, który u mnie ulokowany jest jakoś dziwnie blisko serca mówi: "Daj sobie spokój, bo robienie batalii o stanowisko nie ma sensu. Pomyśl o pracy, która oprócz dobrych zarobków da ci stabilność". I wiecie co? Odpuściłam, chociaż to zupełnie nie w moim stylu. Podobnie jak mierzenie ludzi swoją miarą, tak oczekiwanie, że będą wobec mnie tak po prostu uczciwi, nie ma sensu. I chociaż przyznaję, że żałuję utraty pracy, bo poza zarobkami miała jeszcze kilka plusów, to nie chcę by pieniądze były tym, co zmusi mnie do jakiegoś "upodlenia", czy do zachowania się w sposób, którego potem na pewno będę żałować. Chcę być dobrym człowiekiem i tak traktuje innych. Chcę by inni byli dobrzy i uczciwi, ale niestety nie są i może może nigdy nie będą. I z tym muszę się jakoś pogodzić.
Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)