sobota, 28 października 2017

5 sposobów na odzyskanie równowagi w życiu.

5 sposobów na odzyskanie równowagi w życiu.
kobieta, maska, uśmiech, szczęście, radość, śmiech, sposób


Pędzimy. Chcemy ze wszystkim zdążyć. Narzucamy sobie taką ilość ról i obowiązków, że starczyłoby na trzy etaty i jeszcze trochę, ale szybko przychodzi ten moment, gdy organizm zaczyna się buntować. Przychodzi złość i zmęczenie. W końcu dochodzimy do ściany. Co zrobić, by osiągnąć w życiu równowagę?

Powiedziałabym, że pierwszym co należałoby zrobić, to przestać starać się zadowolić wszystkich wokoło. Często przecież jest tak, że rezygnujemy z wygód i przyjemności, albo po prostu z własnego komfortu psychicznego, by inni wokół nas byli usatysfakcjonowani. Siedzimy w pracy po godzinach, by zadowolić szefa, zgadzamy się na mediacje między skłóconymi koleżankami, choć wcale nie mamy ochoty angażować się w konflikt albo deklarujemy pomoc koleżance, o której wiemy że z lubością plotkuje na nasz temat. Brakuje nam często odrobiny zdrowego egoizmy, który pozwoli nam zrozumieć, że uszczęśliwianie innych kosztem samych siebie, skończy się wyłącznie nagromadzeniem stresu i frustracji. Zrób czasem coś po prostu dla siebie.

Druga rzecz, nierozerwalnie połączona z poprzednim punktem, to konieczność otaczania się właściwymi ludźmi i przedmiotami. Wierzcie mi, że o ile sami możecie stwierdzić, że przebywanie w pomieszczeniu z ładnymi meblami poprawia nastrój, o tyle otaczanie się ludźmi uśmiechniętymi i pozytywnie nastawionymi do życia przynosi podobny skutek. Tak więc jeśli masz 'przyjaciółkę', która na każdym spotkaniu mówi wyłącznie o sobie, należy poszukać kogoś bardziej empatycznego. Podobnie z przedmiotami: jeśli od pięciu lat śpisz na niewygodnej kanapie to postaraj się zrobić wszystko, by zorganizować sobie nową. Nie dość, że będzie ci się podobała, to jest szansa że w końcu porządnie się wyśpisz.

Jeśli już o otoczeniu - jako o ludziach - mowa, to zdecydowanie polecałabym zaprzestać porównywania własnego życiorysu z życiem znajomych, zwłaszcza (!) na podstawie zdjęć z Facebooka czy Insta. Mnie trochę zajęło nim zrozumiałam, że porównywanie się z innymi zawsze wywołuje wyłącznie frustrację, a po drugie fakt, że ja mam na FB zdjęcia z urlopu na Mazurach, a koleżanka z Dominikany, wcale nie umniejsza wartości mojego urlopu. Dlaczego? Może dlatego, że my całą rodziną jesteśmy na Mazurach w okresie wakacyjnym co najmniej trzy razy, a wspomniana koleżanka jest singielką i na wyjazd odkładała przez pół roku. Jakby nie patrzeć okoliczności i szersza perspektywa mają duże znaczenie we właściwym postrzeganiu rzeczywistości.

Przydatną cechą osób chcących odnaleźć równowagę i szczęście w życiu, będzie na pewno umiejętność cieszenia się zarówno z cudzych jaki z własnych sukcesów. Jeśli potrafisz komuś szczerze pogratulować, automatycznie odczuwasz radość - nie bez powodu mówi się że śmiech/radość/łzy są zaraźliwe - ale jeżeli potrafisz celebrować własny sukces, tym lepiej dla ciebie. Cóż to za sztuka, zapytacie pewnie. Całkiem spora, zważywszy na to jak przeważająca większość z nas reaguje choćby na komplementy. Mamy (niepotrzebną) tendencję do umniejszania swoich zasług, czy efektów ciężkiej pracy. Dlatego zdecydowanie powinnyśmy zrozumieć, że jeśli jest coś z czego możemy być zadowolone, to powodów do radości nigdy dość - mamy prawo się cieszyć i to najlepiej na głos.

I ostatnia rada, chociaż wcale nie najmniej ważna brzmi: nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu. Powinnam w tym miejscu dorzucić "a zmieniaj to, co możesz zmienić". I chociaż brzmi to jak flagowy slogan z blogów czy wystąpień coachingowych, to prawda jest taka, że takie podejście zdecydowanie upraszcza nam życie. Pewne rzeczy dzieją się obok nas, bez naszego udziału i jedyne co możemy zrobić, to przyjąć to do wiadomości. Bądź otwarta na to, co przynosi życie, a jednocześnie doceniaj podwójnie to, co już masz. A jeśli coś możesz zmienić - i chcesz tego - po prostu to zrób. Weź życie w swoje ręce.






Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)

wtorek, 24 października 2017

Dlaczego nie zdradzamy?

Dlaczego nie zdradzamy?
zdrada, seks, związek, relacja, prezerwatywa, kieszeń, koszula, skok w bok

O tym, że zdradził mnie chłopak dowiedziałam się parę miesięcy po naszym rozstaniu. Nie układało się między nami od kilku miesięcy - to ja miałam poczucie, że wypaliłam się w tej relacji i chciałam odejść - natomiast mój chłopak zabiegał o to, by utwierdzić mnie w przekonaniu, że nasz związek wciąż ma jakąś przyszłość. Mimo to zdradził mnie na jakiejś imprezie. Są jednak ludzie, którzy pomimo nieudanych związków, wciąż pozostają wierni. Dlaczego nie zdradzają?

Pierwszy powód, to zwyczajny brak odwagi. Gdy nasz związek nie jest szczęśliwy, zwykle łatwo znajdujemy kogoś, kto swoim empatycznym podejściem rozbudzi nasze uczucia. Jednak nawet odczuwamy pokusę, a oczami wyobraźni widzimy te cudowne, romantyczne chwile uniesień z nowym kochankiem, to prawie natychmiast uświadamiamy sobie również konsekwencje naszego działania. Szybko dochodzimy do wniosku, że choć nasz związek nie jest idealny, to moment w którym zdrada wyjdzie na jaw, wcale tej sytuacji nie poprawi. 

Kolejny powód, właściwie nierozerwalnie łączący się z pierwszym, to poczucie wstydu. Decydując się na zdradę, choćby nawet jednorazową, musimy zdawać sobie sprawę, że nic nie będzie już tak samo. Bywa tak, że najzwyczajniej w świecie wstydzimy się tego, jak zareaguje rodzina czy znajomi, dowiedziawszy się o naszym wybryku. To w jakim świetle zostaniemy postawieni i jak oceni nas otoczenie często blokuje nas przed podjęciem pochopnych decyzji.
Podobnie jak wstyd, działa na nas poczucie przyzwoitości. Znając własny charakter możemy ocenić, jak bardzo brak lojalności wobec drugiej osoby nas obciąży i jak bardzo wyrzuty sumienia nie dadzą nam spokoju. Mamy na uwadze również powody dla których związaliśmy się z tą drugą osobą i trzymając się choćby wyznawanych zasad moralnych nie chcemy narażać jej na cierpienie. Myślimy o tym, że sami nie chcielibyśmy zostać zdradzeni, przez co nie decydujemy się na zdradę.

Czasem od zdrady odwodzi nas świadomość, jak wiele łączy nas z tą drugą osobą. Nie mam jednak na myśli wspólnych zainteresowań. Zdecydowanie częściej nie decydujemy się na skok w bok ze względu na takie punkty wspólne jak dzieci, mieszkanie/dom, kredyt, wspólni znajomi. I o ile ze znajomymi można spotykać się naprzemiennie, dom sprzedać, a kredyt spłacić, o tyle doskonale zdajemy sobie sprawę, że odkryta przez partnera zdrada na pewno rozbije rodzinę, a rozstanie rodziców najmocniej uderzy w dzieci.

Jak więc nie dopuścić do zdrady? Wydaje mi się, że w poukładanych związkach, gdzie partnerzy spełniają swoje potrzeby emocjonalne i fizyczne, nie ma mowy o zdradach. Co w takim razie pomaga w budowaniu trwałego związku? Na pewno musimy wiedzieć co myśli i czuje druga strona. Nie należy zawsze upierać się przy swoim, a konflikty i problemy zawsze należy wyjaśniać na bieżąco. I to co najważniejsze: powinniśmy codziennie starać się robić jak najwięcej razem: wspólne obowiązki domowe, wspólne zabawy, hobby, itp. A okazywanie uczuć i zainteresowania drugiej osobie są tak oczywiste, że nie trzeba o tym nawet wspominać, prawda?



Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)

czwartek, 19 października 2017

Nie kocham swojego dziecka!

Nie kocham swojego dziecka!
niemowlę, dziecko, mama, depresja, baby blues, smutek, nie kocham swojego dziecka


Gdy kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży, dostaje w pakiecie wybuchową mieszankę emocji; radość i niepewność, oczekiwanie i strach. Najczęściej jednak, otulając dłonią rosnący brzuch czujemy miłość. A jeśli nie? Miłość do dziecka przyjdzie z czasem - mówią bliscy. A jeśli nie?


Od pokoleń jesteśmy utwierdzani w przekonaniu, że dziecko jest dla związku błogosławieństwem i że nic tak jak rodzicielstwo nie cementuje relacji dwojga partnerów. I tylko co jakiś czas, ponad tę mantrę wybijały się głosy - zwłaszcza osób nieposiadających dzieci - że to wszystko to pic na wodę, a posiadanie dziecka to wyłącznie ograniczenia, utrapienie i obowiązki. Kiedy zaczęłam zagłębiać się w temat okazało się, że na bardzo wielu internetowych forach rodzice - a zwłaszcza matki - otwarcie, choć anonimowo, przyznają, że nie tylko nie akceptują, ale zwyczajnie nie kochają swoich dzieci. Że macierzyństwo to dla nich udręka i drugi raz nie zdecydowałyby się na ten krok.

Jeśli ciąża była dla nas zaskoczeniem, tłumaczymy sobie że najzwyczajniej obawa o przyszłość przyćmiła w nas inne uczucia. Liczymy na to, iż po porodzie emocje i wydzielająca się oksytocyna sprawią, że jedno spojrzenie na nowo narodzonego potomka uwolni pokłady matczynej miłości. A jeśli nie? Ostatnią szansą na stworzenie relacji i więzi z dzieckiem będzie karmienie piersią. A jeśli nadal brak tej "chemii" między matką a dzieckiem? 
Z dnia na dzień mnożyć się będą obowiązki i frustracje. Kobieta zacznie konfrontować swoje wyobrażenia o macierzyństwie z niezbyt łatwą do przyjęcia rzeczywistością. Będzie porównywać własne życie z życiem innych matek dostrzegając wyłącznie, że to jej sytuacja jest najtrudniejsza, a w konsekwencji skieruje złość i niezadowolenie na jedyną tego przyczynę: na dziecko.

Nie wiem, co o tym myśleć, bo swoje dzieci pokochałam już w chwili, gdy dowiedziałam się że pojawią się na świecie. Gdybym miała doradzić takiej matce, powiedziałabym pewnie coś w stylu: "Daj sobie czas, miłość przyjdzie z czasem". Co dalej, jeśli jednak mija rok i dwa i pięć, a kobieta nadal nie może patrzeć na swoje dziecko? Będąc w ciąży miała przecież w głowie jakiś obraz swojego potomka: jak będzie wyglądał, jaki będzie miał charakter. Kiedy jednak maluch pojawia się na świecie, a opieka nad nim zaczyna ją przytłaczać, to automatycznie przestaje dostrzegać jego zalety, urok, czy talenty, a widzi jedynie inne dzieci - w jej oczach grzeczniejsze, lepsze, bardziej uzdolnione. 

Co dalej? Mijają lata, matka karmi, kupuje ubrania, prowadza do przedszkola, szkoły, pomaga w lekcjach. Stara się wychować najlepiej jak potrafi, jednak nie ma w tym żadnej emocji, między matką a dzieckiem nie ma żadnej relacji. I, z tego co piszą kobiety na forach, są ze swoim rozdrażnieniem same, bo bliscy najczęściej po prostu ich nie rozumieją lub wręcz bagatelizują ich problemy. A oprócz narastającej złości pojawia się często poczucie winy. Brak miłości do dziecka odbierany jest jak słabość. Kobiety sądzą, że coś jest z nimi nie tak, czują się odrzucone przez społeczeństwo, które - trochę tak jak ja, przyznaję - nie rozumie zupełnie, jak matka może nie kochać swojego dziecka.

Wydaje mi się, że dostrzegam sens w argumentach przytaczanych przez matki; rozumiem zaskoczenie, wątpliwości, niegotowość emocjonalną czy finansową. Wiem też, z doświadczenia, że dzieci potrafią nieźle dać w kość; do tego stopnia że człowiek ma ochotę spakować walizkę i uciec z domu. Mimo tego, nie wyobrażam sobie ich nie kochać. Nie wyobrażam sobie patrzeć na swoje dzieci ze wstrętem, z nienawiścią i żałować, że z mojego powodu pojawiły się na świecie.

Podsumowując: rozumiem, ale nie rozumiem. Nie rozwiązana pozostaje za to inna kwestia: jak można takiej mamie pomóc... Jak sprawić, by nie patrzyła na swoje dziecko - które przecież świata poza nią nie widzi - jak na zło konieczne? Jak tę relację naprawić?
Jeśli jesteś mamą z takim właśnie problemem albo znasz kogoś, kto czuje podobnie - zdecydowanie udaj się do psychologa. W tej sytuacji zdecydowanie dobrze byłoby porozmawiać z kimś, kto pomoże uporać się z własnymi uczuciami...






Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)

niedziela, 15 października 2017

Oto tematy, które musicie omówić jeszcze przed ślubem!

Oto tematy, które musicie omówić jeszcze przed ślubem!
ślub, obrączki, wesele, poduszka, rodzina, związek


Kiedy wspominam swoje przygotowania do ślubu to naprawdę szczerze się dziwię, że ten ślub w ogóle doszedł do skutku... Nie było łatwo, rodzina mojego przyszłego męża nie akceptowała mnie wcale, a nasi rodzice pierwszy raz spotkali się na potencjalnej sali weselnej i mało brakowało by chwycili się za gardła licytując, kto o czym zdecyduje i za co zapłaci. Dlatego, jeśli chcecie mojej dobrej rady, zanim zaczniecie planować menu weselne, omówcie wspólnie kilka najistotniejszych tematów. W końcu to wasza - bądź co bądź, wspólna - przyszłość!

Jest jedna prawda stara jak świat, która mówi że nic tak nie rozbija małżeństwa jak teściowa. Właściwie mogłabym dopisać, że nikt tak nie stara się nie dopuścić do małżeństwa, jak właśnie teściowa. Dlatego jeśli jako przyszły zięć lub synowa nie zrobiliście powalającego wrażenia na rodzicach swojej połówki, przedyskutujcie w wolnej chwili jak wyobrażacie sobie wasze wspólne kontakty po ślubie. Nikt przecież nie chce co tydzień siedzieć na obiedzie u teściów i zastanawiać się jaką trutkę tym razem teściowa dodała do Twojej zupy. W kontekście układów rodzinnych, dobrze jest też ustalić jaki model rodziny preferujesz Ty i twój przyszły mąż czy żona. Dzisiaj zwykle oboje partnerzy chcą się rozwijać zawodowo, choć wciąż zdarza się, że panowie wychodzący z patriarchalnego domu chcą powielać ten model we własnym związku. Chwała Bogu, mój mąż nie chciał.

Sądzę też, że spore znaczenie mają również wasze temperamenty. Kiedy, przykładowo, on jest domatorem (jak mój mąż), a ona duszą towarzystwa (trochę jak ja) może im się na początku wydawać, że idealnie się uzupełniają: ona wyciąga go z domu do ludzi, a on służy jej ramieniem kiedy oglądają na kanapie serial. Problem pojawia się wtedy, kiedy on jak najwcześniej chce zacząć prowadzić spokojne i ustabilizowane życie i szybko dorobić się dzieci, a ona marzy o podróżach po całym świecie i jak najmniejszej liczbie ograniczeń. Prędzej czy później skończy się tym, że jedno z nich zacznie poświęcać siebie i swoje pasje dla drugiej strony albo - co gorsza - każde zacznie ciągnąć w swoją stronę aż dojdą do wniosku, że więcej ich dzieli niż łączy.

Równie istotnym tematem, który my obgadywaliśmy wielokrotnie (mniej lub bardziej poważnie) była kwestia posiadania dzieci. Prawda jest taka, że tu nie ma się co przesadnie rozgadywać; są ludzie, dla których wzięcie ślubu (czytaj założenie rodziny) jest z automatu jednoznaczne z pojawieniem się dzieci. Inni liczą na to, że po okresie randkowania będą mieli jeszcze przynajmniej kilka lat, by nacieszyć się partnerem, a jeszcze inni wcale nie chcą słyszeć o powiększaniu rodziny. I nie ma co tu liczyć na to, że komuś się odwidzi i z przeciwnika rodzicielstwa stanie się jego miłośnikiem, a desperackie posunięcia w stylu "ups, wpadliśmy - zupełnie nie wiem, jak to się stało?" to najprostsza i najszybsza droga do unieszczęśliwienia partnera, a nawet do rozpadu związku.

Choć obiegowa rada brzmi, że przy stole u cioci na imieninach tematów politycznych i religijnych się nie porusza, o tyle zanim zwiążemy się z drugą osobą na całe życie, powinniśmy choć w najmniejszym stopniu poznać jej poglądy. Warto to zrobić, bo gdy okaże się że macie zupełnie różne podejścia do sprawy, a nieszczęśliwym trafem zostaniecie 'wywołani do tablicy' na rodzinnym obiedzie, może to być dla was pierwszy potężny zgrzyt. Podobnie kwestia ma się z religijnością: lepiej od razu ustalić czy będziemy chrzcić dzieci, przyjmować księdza po kolędzie a do kościoła chodzić co najmniej dwa razy w roku na święta i czy w ogóle chcemy brać ślub kościelny, żebyśmy nie obudzili się z ręką w nocniku gdy nasza rodzina zaplanuje za nas całą uroczystość od A do Z.

My na szczęście omówiliśmy większość drażliwych tematów w czasie luźnych rozmów, jeszcze podczas naszego randkowania, a przez to co pominęliśmy - a wypłynęło w trakcie - przeszliśmy względnie obronną ręką.

A Wy, jakie macie doświadczenia? Może są jeszcze jakieś tematy, które Waszym zdaniem warto poruszyć jeszcze przed ślubem? Dajcie znać!









Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)

Doba jest dla ciebie za krótka? Oto praktyczne sposoby na zaoszczędzenie czasu.

Doba jest dla ciebie za krótka? Oto praktyczne sposoby na zaoszczędzenie czasu.


Doba każdego człowieka wygląda dokładnie tak samo: każda ma 24 godziny. Dlaczego więc wydaje ci się, że niektórzy ludzie mają więcej czasu niż inni? Czy to znaczy, że mają mniej pracy, zobowiązań? A może ich doba jest jednak z gumy?

Gdy byłam jeszcze na urlopie macierzyńskim wydawało mi się, że czasu mam mnóstwo; nie musiałam go tracić na dojazdy do pracy, na powroty w biegu, by zdążyć ogarnąć dom i rodzinę. Mimo wszystko dzień - od momentu gdy wstałam, do momentu gdy kładłam się spać - mijał zatrważająco szybko. Musiałam więc odrobinę się przeorganizować i dojść do tego, jak oszczędzić czas na codziennych czynnościach.

Po pierwsze: rozdzielanie obowiązków domowych. Nikt przecież nie powiedział, że kobieta musi w domu wszystko robić sama (generalnie to w ogóle nic nie musi, co najwyżej może), dlatego pomyślałam o przydzieleniu zadań każdej osobie w domu: mąż wyrzuca śmieci, a wracając z pracy robi drobne zakupy. Jeśli akurat jesteś na macierzyńskim tak jak ja, możesz zająć się sprzątaniem, robieniem prania czy gotowaniem. Również dzieciom można przydzielić na stałe jakieś zadania, zaszczepiając im jednocześnie poczucie obowiązku.
Nawiązując do gotowania, - jeśli to Tobie przypadł w udziale ten obowiązek - to na tym również można zaoszczędzić czas, dla tego rada numer dwa brzmi: gotuj na zapas. Warto zaprzyjaźnić się z przepisami na dania jednogarnkowe i z pudełkami do przechowywania. Spokojnie również Twoja rodzina może przez dwa czy trzy dni jeść ten sam posiłek. W tej sposób okazuje się, że spędzając w kuchni dwie godziny jednego dnia jesteśmy w stanie przygotować posiłki co najmniej na dwa dni w przód.

Kolejną rzeczą, nad którą musiałam zapanować - obstawiam, że podobnie jak połowa społeczeństwa - to wrodzone bałaganiarstwo. Powiedz sama, czy jeśli rozejrzysz się teraz po pokoju dostrzegasz nieużywane, czy wręcz zbędne drobiazgi? Ubrania rzucone swobodnie na krześle? Dlatego rada numer trzy brzmi: odkładaj rzeczy od razu na miejsce. Nawyk chowania brudnych naczyń do zmywarki, czy ubrań do szafy oszczędzi nam czasu przy sprzątaniu całego mieszkania i sprawi, że nie będziemy mieć wrażenia ogólnego rozgardiaszu.
Skoro jesteśmy już przy sprzątaniu to nie mogę nie wspomnieć, o oczywistym sposobie na zaoszczędzenie czasu, zwłaszcza przy generalnych okolicznościowych porządkach np. na święta, którym jest regularne pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy. Czy będzie to co sobotę, przy sprzątaniu, czy raz na miesiąc, rób przegląd drobiazgów i zabawek, by od ręki pozbyć się tych zniszczonych lub po prostu niepotrzebnych.

Kolejna sprawa dotyczy z pewnością większości z nas, ale za przykład dam mojego Męża: nie jest miłośnikiem wczesnego wstawania, a mimo to wszystko robi rano przed wyjściem do pracy: kanapki, czasem gotuje ziemniaki na obiad, prasuje koszule, goli się, itp. W związku z tym, zamiast pospać dłużej, poświęca ponad godzinę na ogarnięcie tego wszystkiego. Jest natomiast banalne rozwiązanie, które pozwoliłoby mu zaoszczędzić czas o poranku. Wystarczyło by przygotować możliwie najwięcej rzeczy dzień wcześniej. W końcu kanapki zrobione wieczorem można schować do lodówki, by zachowały świeżość (razem z obiadem), a wyprasowana koszula może czekać na wieszaku w szafie.

Na koniec wspomnę jeszcze tylko o najpopularniejszej i najbardziej oczywistej rzeczy, którą większość z nas robi codziennie, a która dosłownie "zjada" nas wolny czas. Cóż to takiego? Ja na to mówię "zjadacze czasu", ale chodzi po prostu o media społecznościowe i telewizję. Grający telewizor - przynajmniej mnie - rozprasza przy wykonywaniu domowych obowiązków, dlatego najzwyczajniej ustawiam sobie przypomnienie o godzinie wyświetlania ulubionych programów albo nagrywam je i oglądam na spokojnie w wolnej chwili. A przejrzenie aktywności znajomych na Facebooku wystarczy przecież 15-20 minut wieczorem.


Jeśli odgadłam wasze największe bolączki przy organizacji życia domowego, pochwalcie się tym w komentarzach! Zachęcam również do odwiedzenia mojego profilu na Facebooku - oczywiście w czasie specjalnie do tego przeznaczonym! ;)






Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)




Porzuciłam go dla innego.

Porzuciłam go dla innego.
kobieta, droga, związek, relacja, pisanie, blog


Czasem przychodzi w życiu taki moment, że należy podjąć tę właściwą decyzję. Często trudną. Krok naprzód zawsze jest dobrym rozwiązaniem, tym bardziej jeśli masz pewność że nic więcej z tego związku nie wyciśniesz, że nie możesz oczekiwać nic więcej. Przyzwyczajenie nigdy nie będzie dobrym doradcą, podobnie jak strach i obawa. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak wziąć głęboki wdech, zrobić pierwszy krok i porzucić go dla kogoś nowego.

Byliśmy ze sobą od października 2014 roku, w momencie gdy pół roku wcześniej urodziła się moja córka. Przez pierwsze wspólne miesiące dziecko dawało mi całkiem dużo swobody - wbrew temu o czym zapewniali mnie wszyscy 'życzliwi' kiedy byłam jeszcze w ciąży - a i macierzyństwo samo w sobie zaskakiwało mnie na wielu płaszczyznach. Wtedy właśnie postanowiłam dzielić się swoimi przemyśleniami i założyć bloga.

Prawie przez rok towarzyszyło mi poczucie, że bycie rodzicem, macierzyństwo i wychowanie dziecka to tematy niewyczerpane i można o nich pisać w nieskończoność. Dziecko jednak podrosło, moje priorytety nieco się zmieniły. Uświadomiłam sobie również, że przecież fakt iż jestem matką nie wykluczył mnie z innych ról społecznych. Nadal byłam pracownikiem korpo, do której niedługo musiałam wrócić, nadal byłam żoną - a mój mąż liczył, że będę z nim rozmawiać o czymś więcej niż kupki naszej pociechy, no i przede wszystkim nadal byłam sobą - kobietą z różnymi zainteresowaniami. Poczułam, że chcę poszerzyć horyzonty w blogowaniu i że mam do powiedzenia coś więcej.
Pewnie dlatego, moje pisanie na poprzedniej platformie pod banderą Matkować i nie zwariować zaczęło coraz bardziej odbiegać od tematów rodzicielskich, a przybliżało się do tych kobiecych, światopoglądowych, lifestylowych. Jednocześnie byłam pełna podziwu dla matek, które w nieskończoność wałkowały tematy pieluch, sposobów na zasypianie, rodzajów kaszek - mówię to całkiem serio, mimo osobiście miałam poczucie, że dla mnie to za mało. W końcu nie samym macierzyństwem żyje człowiek. I zapewne to poczucie sprawiło, że w 2016 roku pogniewałam się na bloga i tłumacząc się wypaleniem, po prostu przestałam pisać.

Myślę, że wielu początkujących blogerów po jakimś czasie dochodzi do podobnych wniosków; zakładają bloga pod wpływem chwili, nie zastanawiając się nad perspektywą jego funkcjonowania w przyszłości. Ja miałam podobnie - formuła bloga mnie ograniczała, tematyka również. Nie byłam w stanie wycisnąć z niego nic więcej.
Życie jednak uwielbia płatać figle, zapewne dlatego właśnie po półrocznej nieobecności wróciłam do blogowania. Katalizatorem była - jakże przewrotnie - druga ciąża właśnie. Potem urodził się mój syn i śmiałam się z siebie, bo twierdziłam że macierzyństwo mnie ograniczało. Okazało się jednak, że pozwoliło mi wyciągnąć odpowiednie wnioski i spojrzeć na moje poglądy, zwyczaje i zamiłowanie do pisania w zupełnie inny sposób.

A dziś? Dziś chwilowo jestem panią domu na macierzyńskim. Mam do ogarnięcia dom, dwójkę dzieci, męża i kota. Dbam o siebie, o rodzinę, celebruję życie. Niedługo też planuję powrót do pracy. Innymi słowy muszę być trochę jak robot wielofunkcyjny, dlatego właśnie swoją nową odsłonę - i odsłonę bloga - postanowiłam przekazać jako Kobieta do zadań specjalnych. :)






Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)