wtorek, 15 stycznia 2019

Urodzinowe resume.

Urodzinowe resume.

Nie ma się co oszukiwać, przez ostatnie 10 lat moje życie rzuciało się niespokojnie niczym menel w objęciach strażników miejskich. Raz byłam na wozie, więcej razy pod wozem i niewiele rzeczy i spraw było na właściwym miejscu. Albo chociaż w okolicach tego miejsca, na którym chciałabym się widzieć.

Rodziców przestałam słuchać dawno temu, zawsze byłam jak kot - chodziłam swoimi drogami i miałam własne zdanie - a do tego jeszcze czarny, bo charakter miałam mocno asertywny. Rodzice wymagali ode mnie sporo, ale wydaje mi się że dość szybko pogodzili się z faktem, że moja niepokorna natura nie da się ujarzmić, ale przez to również nasze relacje nie wyglądały tak, jakbyśmy może tego chcieli. Nasze drogi się przeplatały, zwykle w punktach spornych, bo w codziennym życiu nie mogę powiedzieć, żeby chociaż biegły w miarę równolegle czy w tym samym kierunku.

Tworzenie relacji przez większą część życia wychodziło mi różnie.  Zawsze lepiej dogadywałam się z facetami; odkąd pamiętam laski zawsze po pewnym czasie dostawały na mnie alergii, niczym niemowlę na truskawki. I w gruncie rzeczy przyznaję, że mnie też nigdy nie było po drodze z kimś, kto parę razy w miesiącu ma rozdwojenie jaźni, nie wie czego chce, a do tego plotki, układy i głupie fochy w moim poczuciu były w stanie zdemolować każdą babską przyjaźń.

Co do przyjaźni, to zjednywanie sobie ludzi wychodziło mi zawsze raczej dobrze, chyba że na dzień dobry ktoś nie zrozumiał, że moja przebojowość i pewność siebie nie wynikają wyłącznie z narcyzmu i przemądrzałości. Mówię to pół żartem pół serio, bo choć jestem przekonana, że dogadałabym się z każdym, to utrzymywanie długotrwałych relacji wychodziło mi raczej średnio. Tłumaczę sobie, że dziś ludzie nie lubią, jak im się stawia wymagania, a ponieważ ja daję z siebie dużo, a wymagam co najmniej podobnie - nie każdy czuje się na siłach, by temu podołać.

Nigdy chyba nie byłam święta, ale dziś tłumaczę to sobie faktem, że pewne głupstwa musiałam w życiu popełnić, żeby na przyszłość oszczędzić sobie kilku poważnych rozczarowań. Niczego w życiu nie chciałam bardziej niż ŻYĆ. Kiedyś czułam że żyję dopiero wtedy, gdy adrenalina przepływała przez żyły, gdy pojawiały się jakieś emocje i gdy moja codzienność nie powtarzała się monotonnie niczym sceny z "Dnia świra".

I na okoliczność moich 31 urodzin stwierdzam, że moje życie zatoczyło koło i ponownie miota się jak menel i trochę jak filmowy Adaś pragnie się obudzić w końcu w jakiejś bardziej przyjaznej rzeczywistości.

Dlatego chociaż nie dmuchałam świeczek, a moja impreza urodzinowa nie doszła do skutku, to życzę sobie, żebym przestała czuć się jak w "Dniu Świra", a poczuła znowu, że zaczęłam ŻYĆ.


Pozdrawiam