środa, 1 listopada 2017

Dziecko w szpitalu. Jak to przeżyliśmy?

dziecko w szpitalu, szpital, wenflon, tlen, rurki, choroba, aparatura, leki, leczenie

Pierwszy raz łzy stanęły mi w oczach w gabinecie pediatry, kiedy to zawyrokował zapalenie płuc i wystawił skierowanie do szpitala. Ponieważ moja Córka przez pierwszy rok swojego życia nie chorowała wcale, a i potem nie borykaliśmy się z niczym poważniejszym od przeziębienia, miałam nadzieję że i mój półroczny Syn się jakoś uchowa. I pewnie dlatego nawet czekając na izbie przyjęć, potem na rentgenie płuc i później jeszcze w gabinecie wciąż miałam nadzieję usłyszeć, że owszem, choroba poważna, ale możemy leczyć ją w domu. Niestety, noł fakin łej.

Kiedy przed północą wylądowałam w końcu z synem w naszym szpitalnym pokoju, w którym przebywała już inna mama z dzieckiem chorym na zapalenie oskrzeli, musiałam w końcu przyswoić, że szpitalna rzeczywistość stała się faktem. Kiedy syn zasnął, a ja wypłakałam już wszystkie emocje, zmęczenie, strach i nerwy, przyszła pora na ogarnięcie sytuacji. Kto mnie zna ten wie, że z założenia nie cierpię szpitali, a ponieważ nie miałam dotąd żadnego doświadczenia - poza dwukrotnymi 'wczasami' na oddziale położniczym - kwestia pobytu z dzieckiem w szpitalu, była dla mnie totalną nowością.

Pierwszą sprawą, którą musiałam w środku nocy ogarnąć, było spanie. Ponieważ tego dnia przyjęto sporo dzieci, nie załapałam się na leżankę i dlatego pierwszą noc przekoczowałam na dmuchanym materacu do pływania. A to i tak wyłącznie dzięki temu, że dziadkowie stanęli na wysokości zadania i przejąwszy wnuczkę umożliwili mojemu mężowi kursowanie po 30km między domem a szpitalem. I dopiero na drugi dzień zaczęłam zastanawiać się, dlaczego skoro szpital (przynajmniej teoretycznie) oferuje możliwość noclegu, to jednocześnie nie zapewnia łóżek polowych w ilości odpowiedniej do przebywających na oddziale rodziców?

Na moje (i współlokatorów) szczęście, pokój był na tyle przestronny, że nie wchodziłyśmy sobie za bardzo w drogę. Pozytywnie zaskoczyły mnie za to warunki sanitarne, bo choć łazienka była jedna na dwa pokoje, to była spora i czysta (!) i w całkiem niezłym stanie technicznym. A z tego co wiem z opowiadań - choćby z wpisu Tamary Tur o jej odczuciach z pobytu na oddziale pediatrycznym - pobyt w niektórych placówkach wygląda tak, jakby wcale nie przewidywano tam obecności rodziców i traktowano ich wręcz jak intruzów.

Z tego zapewne powodu, szpital - również ten w którym byliśmy - nie przewiduje wyżywienia. Opcje dostępne dla koczujących przy dzieciach rodziców to szpitalny bufet albo dwie knajpy w sąsiedztwie szpitala. Z wycieczek poza szpital zrezygnowałam od razu - nie wyobrażam sobie zostawić swojego syna samego, nawet gdyby spał i zniknąć na kilkanaście (albo więcej) minut. A gdy drugiego dnia zobaczyłam w oddziałowej kuchni danie przyniesione z bufetu przez inną mamę, byłam już pewna, że ta opcja również odpada. Moje wyżywienie opierało się więc na dowożonych mi przez męża obiadach i kanapkach.

Jeśli chodzi o opiekę medyczną, zachowanie czystości czy ogólne zasady funkcjonowania w szpitalu, to myślę że wszystko zależy od tego, gdzie (i na kogo!) trafimy. My mieliśmy to szczęście trafić na empatyczne i miłe pielęgniarki. Pani doktor prowadząca wydawała się być w porządku, chociaż miałam kilka drobnych zastrzeżeń co do sposobu leczenia Syna, podobnie jak zastanawiały mnie - czasem wykluczające się - opinie lekarki prowadzącej i innych dyżurujących lekarzy. I choć w końcu wypisali nas po półtora tygodnia do domu, Syn nadal dostaje leki i musi być pod stałą kontrolą lekarza pediatry.

A jakie są Wasze doświadczenia z lekarzami i szpitalami?



Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)

18 komentarzy:

  1. Ja do szpitala trafiłam mając 1,5 mies.,a wypsano mnie pół roku później... Ale od tej pory nie byłam już w szpitalu ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, my dorośli jakoś sobie z tym radzimy, ale jeśli chodzi o dziecko to już nie tak łatwo to przełknąć. Zdrowia życzę!

      Usuń
  2. Z dziećmi to tak jest, że lepiej dmuchać na zimne i leczyć dożylnie, bo mają słabszą odporność. Chociaż wiadomo, że wygodniej i swobodniej byłoby we własnym domu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, w moim przypadku wizja dziecka w szpitalu była sama w sobie przerażająca...

      Usuń
  3. Tez wspominam juz w sumie dlugo po pobyt z corka (wowczas bardzo malutka) w szpitalu. Dramatyczne przezycie dla rodzicow. I rzeczywiscie bardzo zalezy od tego, jak trafimy. Tez trafilam na empatyczne pielegniarki i mila opieke medyczna. A to bardzo potrafi podtrzymac zestresowanego rodzica na duchu. Pozdrawiam serdecznie Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś tak jest, że jak dorosły trafia do szpitala, trzyma się lepiej. Kiedy chodzi o dziecko, czujemy się rozwaleni emocjonalnie, martwimy się

      Usuń
  4. Współczuje to musiała być niesamowicie stresujące przeżycie. Całe szczęście jesteście już w domu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No stres był naprawdę spory i choć wyszliśmy syn nadal nie jest doleczony. Obawiam się, czy choroba nie wróci, ale nie chcę zakładać najgorszego.

      Usuń
  5. Przeżywałam podobną sytuację, więc wiem jak to jest. Córka nie chorowała wcale, aż tu nagle, gdy miała 10 miesięcy, przeszła zapalenie nerek i sepsę. Pobyt w szpitalu wspominam strasznie. W przeciwieństwie do Ciebie załapałam się na normalne łóżko, ale z łazienką było dużo gorzej - funkcjonowała jedna na cały oddział, na którym były maluszki, ich rodzice i starsze dzieci, a nawet nastolatkowie. Ani łazienka ani WC nie miały zamykanych drzwi, co doprowadzało mnie wręcz do szaleństwa.

    Z wyżywieniem też było ciężko. Dla niemowlaków szpital zapewniał słoiczki, ale moja córka nigdy ich nie jadła, więc pierwszy na dzień dobry zwymiotowała. Mąż starał się przywozić jej jedzenie, ale łatwe to nie było, bo pracuje 45 km stąd. Ja przeżyłam na gorących kubkach i 7Daysach. Zgroza.

    Wspominam to wszystko jako najgorszy czas mojego życia. Nie dość, że musiałam słuchać głupich tekstów: "To ona z takimi wynikami jeszcze żyje?", nie dość, że musiałam widzieć córeczkę nakłuwaną i szprycowaną kroplówkami, to jeszcze szpital w żaden sposób nie ułatwiał tego pobytu.

    Nigdy więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, patrzenie na pobieranie krwi, zmianę wenflonu (4 razy) i pobieranie krwi (z główki - o zgrozo!!) to faktycznie trauma, zwłaszcza jak ktoś ma słabe nerwy. Ale już te teksty o których mówisz to jakaś masakra! Oj, nie przemilczałabym tego.

      Usuń
  6. Współczuję, że spotkała Was konieczność pobytu w szpitalu. Nigdy nie musiałam korzystać, ale pobyty przy okazji porodów udowodniły mi, że dla mnie to istna szkoła przetrwania.
    Lepiej trzymajmy się zdrowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja na moje 3,5 roczne macierzyństwo jak dotąd również nie musiałam, ale jak się okazało kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Mam nadzieję, że nigdy więcej!

      Usuń
  7. Nie mam doświadczenia w tej kwestii, więc ciężko mi cokolwiek napisać w tym temacie.. Na pewno miałaś dużo stresu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I życzę ci żebyś nigdy tego doświadczenia nie musiała zdobywać :)

      Usuń
  8. Dziecko w szpitalu, to ogromna trauma dla niego. Niestety nasze szpitale nie są przystosowane do pobytu rodzica z dzieckiem, no cóż, ale dobrze, że chociaż można z maluchem zostać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trauma dla niego - choć ma pół roku, więc mam nadzieję że nie będzie pamiętał - i trauma dla mnie... :/

      Usuń
  9. Życzę zdrówka Waszej rodzince. Szpital nawet najbardziej przyjazny to jednak zawsze szpital :)

    OdpowiedzUsuń