czwartek, 3 października 2019

Szczęśliwy człowiek z "pękniętym kręgosłupem"...



W życiu nie przyszło by mi do głowy, nie powiedziałabym na głos - ba! - nawet bym nie pomyślała, że kiedykolwiek poczuję żal w powodu tego, że mam tak sztywny kręgosłup moralny. Wygina się, jak taki prawdziwy, delikatnie, czasem bardziej, ale potrzeba czegoś wyjątkowego, prawdziwego tąpnięcia, by go złamać. A może się nie da?

Kiedy miałam lat dwadzieścia, czy dwadzieścia kilka, postępowałam w życiu zgodnie z własnym sumieniem; wielu rzeczy nie rozważałam, nie dzieliłam i nie analizowałam. Moje postępowanie traktowałam w kategoriach dobre albo złe. I przeważnie dopóki nie robiłam komuś krzywdy, dopóki ktoś nie cierpiał, wszystko było dla mnie ok. To myślenie było dobre głównie z jednego względu: dużo łatwiej dokonywało się wyborów. Wszystkie decyzje, kiedy spojrzeć na nie przez pryzmat moralny, pryzmat wiary czy jakikolwiek inny, wprowadzający do naszego życia większą ilość zasad, stają się nieznośnie trudne do podjęcia i abstrakcyjne wręcz do przeanalizowania.

Wszyty pod skórę dodatkowy kręgosłup sprawia, że wydaje Ci się, że tu gdzie jesteś, to jedyne miejsce w którym możesz być. Boisz się "przegiąć", bo niezależnie od tego, co Cię czeka dalej masz poczucie, że choćby to było wspaniałe i niesamowite, to do końca życia pozostaniesz człowiekiem z "pękniętym kręgosłupem". Domyślam się, że pewnie dlatego ludzie żyją w związkach bez przyszłości, w których trwają z przyzwyczajenia, ze względu na dobro wszystkich dookoła, ze względu na to, że nie widzą siebie jako ludzi szczęśliwych. Wizja "pękniętego kręgosłupa" przesłania im wszystko.

Kiedy siedzę, z kieliszkiem wina i piszę ten tekst, myślę sobie o tym, jak bardzo chciałabym być gdzieś indziej. Jak bardzo chciałabym być sobą - tą dzisiejszą, mądrzejszą, doświadczoną, na tym poziomie rozumienia samej siebie i otaczającego świata - a jednak te dziesięć lat wstecz... W tym świecie, w którym podejmowane decyzje nie tworzyły dramy, w którym jedne drzwi się zamykały, a otwierały drugie, w którym mogłam dać się ponieść...

Dokonywanie wyborów - na tym opiera się całe nasze życie. Stajemy co jakiś czas na skrzyżowaniu i wybieramy: w prawo, w lewo albo prosto. Każda decyzja wpływa na kolejną, niektóre z nich powodują więcej przemyśleń albo konsekwencji niż inne. Przychodzi jednak dzień, gdy stajesz na kolejnym skrzyżowaniu i oglądasz się za siebie myśląc, co by było gdybyś poprzednio wybrał inaczej. Na jeszcze innym stajesz i doskonale wiesz, że całym sercem i całym sobą pragniesz pójść w danym kierunku, a jednak nie idziesz.

Zamykasz lekko uchylone drzwi do tego czego pragniesz na rzecz... No właśnie, czego? Przychodzi mi do głowy tylko jedna odpowiedź: prostego kręgosłupa, któremu tylko raz na jakiś czas pozwolisz wygiąć się mniej lub bardziej, by choć przez sekundę popatrzeć na to, co było za uchylonymi drzwiami.

I marzyć o dniu, w którym będziesz mógł dać się ponieść....


Pozdrawiam





Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku.
 Zostańmy w kontakcie! :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz