środa, 13 grudnia 2017
Moje krótkie podsumowanie roku, czyli Matka ma dość.
Na dwa tygodnie przed świętami większość ludzi kupuje prezenty i piecze pierniczki. Blogi huczą od wpisów wprowadzających w świąteczny nastrój; propozycje stylizacji i prezentów, dwadzieścia sposobów jak zorganizować święta i nie zwariować i piętnaście na to, jak przywrócić magię świąt. A ja na dwa tygodnie przed mam ochotę pokazać wszystkim środkowy palec, uciec do lasu, wykurzyć niedźwiedzia z jego jaskini i zająć jego miejsce.
Parę dni temu, przeczytałam w internecie, że ze szpitala psychiatrycznego w mojej miejscowości uciekło dwóch pacjentów. Z moim obecnym nastawieniem, uwierzcie, pomyślałam sobie, że jak im tam w tej placówce nie robi różnicy, to ja chętnie jeden wakat obejmę. Zgłaszam się na ochotnika. Wikt i opierunek zapewniają, nikt nie biega za tobą, nie wrzeszczy ci do ucha, nie chce co chwilę czegoś innego, wyspać się można i co najważniejsze: do toalety chodzi się samemu! To lepsze niż wczasy w Ciechocinku.
Przyznaję, że sama miałam puszczać Wam wyłącznie cukierkowe wpisy o magii świąt, o tym ile możemy zyskać w adwencie. Pochwalić się chciałam swoimi świątecznym kreacjami, przepisem na pierniki, a w ramach motywacji i planów noworocznych pochwalić się ile kilo już zrzuciłam i że wcale nie było trudno. Ale się nie da, bo mam wokół siebie dom wariatów: dzieci chorują już ponad dwa miesiące - zaczęło się jeszcze przed moim paździenikowym pobytem z 8 miesięcznym synem w szpitalu - i tak trwa do teraz, a przez tą naszą izolację od świata zewnętrznego najzwyczajniej odbija im palma. Cóż się dziwić, że i mi odbija, skoro w tym tygodniu wyszłam z domu raz, na 10 minut i to do apteki.
Przez to siedzenie w domu, mam takie wrażenie że moje dni zlewają się w jedno. Wstaję, jemy śniadanie, potem podaję synowi leki, następne pół godziny walczę z córką i próbuję podać jej leki: ona wyje, wrzeszczy, płacze, histeryzuje (niepotrzebne skreślić), do tego kopie, wierzga, rzuca się, miota (tu podobnie) i generalnie tak trzy razy dziennie. Szczerze się dziwię, że jeszcze żaden sąsiad po policję nie zadzwonił, że ktoś tu dziecko maltretuje. Chociaż wiem, że to dla jej dobra to generalnie szarpiąc się z własnym dzieckiem czuję się tak, że chętnie sama bym zadzwoniła i na siebie doniosła.
Dalej każdy dzień leci tak samo: trochę się bawimy, potem skacząc niczym pijany pająk między kuchnią a salonem próbuję przygotować posiłek: jednym odnóżem synowi mleko, który głodny wyje niczym syrena strażacka, drugim kłączem ubijam kotlety dla córki, o którą co chwilę się potykam i słyszę pytanie "Mamo, czy już? Mamo już? Mamoooojużżżż?". Nie chcecie wiedzieć, co mruczę wtedy pod nosem, ale moja cierpliwość już dawno wyskoczyła poza granice i dwa razy owinęła się wokół własnej osi. Możecie mi nie wierzyć, ale ja już po śniadaniu zaczynam się modlić, żeby mąż jak najszybciej wrócił z pracy.
Wstydzę się tego, naprawdę. Kiedy już dzieci najedzone, a mnie uda się wreszcie przysiąść choć jednym półdupkiem, uświadamiam sobie, że wyznaczona pora mojego posiłku już dawno minęła, więc bywa tak, że jem byle co i w dodatku zimne. Dobrze, że kawy nie pijam, bo zimna kawa do zimnego obiadu byłaby jak gwóźdź do trumny. Zanim jeszcze zjem, to uświadamiam sobie, że zaraz znów muszę im podać leki i na myśl o kolejnej szarpaninie z córką jest mi słabo. Do tego uaktywnia się moja kocica, która od jakiegoś czasu ma ruję średnio co tydzień, więc przez pół dnia bywa, że słucham arii operowej na trzy głosy: wyje kot i wyje dwoje dzieci.
Żeby się wyrwać ze szponów szaleństwa wpadłam na pomysł, że krótki wyjazd w góry i zmiana klimatu dobrze nam wszystkim zrobi. Ponieważ nasz budżet jest mocno napięty, parę dni planowałam, kalkulowałam, szukałam najtańszych ofert. Oczywiście najarałam się na ten wyjazd jak Reksio na szynkę, bo za górami tęsknię i o nich marzę odkąd urodziła się Córka. Do tego termin zbiegał się z moimi urodzinami, a od paru lat żadnych urodzin czy rocznic nie świętowaliśmy porządnie. I już byłam gotowa jeść choćby i sam chleb bez masła, ale wyliczyłam że pojedziemy. A potem moje dzieci rozpoczęły swój maraton i góry (ale monet) zostały w aptece razem z receptami, a mój nastrój poszybował w dół i obecnie jest głębszy niż rów Mariański.
Więc jeśli macie dla mnie słowa pocieszenia - piszcie śmiało! Jeśli ktoś chciałby mi zasponsorować pobyt, choćby w Ciechocinku - mogą być i Tworki - przyjmę chętnie! Zastanawiam się tylko, czy to mój rok jest taki wariacki i chce mnie wpędzić do grobu, czy ktoś jeszcze tak ma?
Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)
AUTOR:
Agni
Zdrówka życzę i niech ten wyjazd w końcu ci się uda zrealizować. Moja w tamtym roku tak chorowała i ponad 6 mies. lekarze nie mogli odkryć co jej jest.
OdpowiedzUsuńU mnie chorowanie trwa od września, odkąd córka zaczęła przedszkole. A w Waszym przypadku jak się skończyło?
UsuńWybacz, może nie powinnam, ale się uśmiałam :P Ten tekst przepełniony takim czarnym humorem uświadomił mi, że mam podobnie...ale z jednym dzieckiem. No i nie mam kocicy... ale czy mam lepiej? Nie sądzę... mój Księciunio jęczybuła daję mi w kość każdego dnia, a małżonek w tym tygodniu wraca po 22 z pracy, a ja sama walczę z tym Marudą, który jeszcze dobrze gadać nie umie, a próbuje mi coś przekazać ehh
OdpowiedzUsuńŁącze się z Tobą w bólu, ściskam wirtualnie i życzę dużo zdrowia i siły!! I trzymam kciuki za wyjazd w góry, w końcu się uda ;) gorąco polecam, bo sami byliśmy na takim ponad tydzień temu i marzyłam tylko o tym, żeby ten weekend trwał jak najdłużej.
Wybaczam :) Ja to już się śmieję przez łzy albo wyłącznie płaczę, bo mi sił brakuje... Wiem, że pewnie większość matek tak ma, ale dla mnie mój dramat to największy dramat! :D
UsuńJA też z góry przepraszam, ale aż poplułam monitor :P pocieszę cię, to mija! Moje dzieci jak poszły do przedszkola to 1 tydzień chodziły do niego, a potem 2-3tygodnie były chore. Do tego jedno zarażało drugie i był taki moment że też pare miesięcy nie wychodziłam z domu poza lekarz/apteka :P ale wiesz co?! to mija! :) zaciskaj zęby, kup jakiś fajny kocyk i kubek do herbaty, wieczorem dzieci mężowi odstaw, a ty się relaksuj pod tym kocykiem z kubkiem herbaty :*
OdpowiedzUsuńMonia, kupiłam sobie Martini, ale nie mam kiedy pić! :P :D
UsuńWspółczuję. Choroba dziecka potrafi rozłożyć wszystko. Zatem wora cierpliwości i spokoju
OdpowiedzUsuńChoroby, kumulacje innych trudności - oszaleć można :)
Usuńno czasami choroba psuje plany, ale mam nadzieje że uda się Wam wybrać
OdpowiedzUsuńZobaczymy jak to wyjdzie :)
UsuńCześć Bratnia Duszo :) mam 2 dzieci w domu jedna ma prawie 3 lata i jest Need High Baby, druga skończyła niedawno rok. Mam dwa koty i codzienne arie na 4 głosy. Też modlę się o powrót męża z pracy, zanim do niej wyjdzie :D U nas katar trwa 2 tygodnie, przerwa około tydzień i od nowa. Dzień Świstaka :D mam bardzo podobne rozkminy, nie jesteś sama. Nie jesteś złą mamą tylko naprawdę potrzebujesz odpoczynku. Skoro tworki, to czyżby mazowieckie? To moze jakas kawa? Zamaist tych gór, trochę cię rozerwę :)
OdpowiedzUsuńMazowieckie :) Anno, gdyby w naszym przypadku to był tylko katar, to może bym przeżyła. Ale oni smarczą, kaszlą jak gruźlicy i marudzą jak stare dewoty przed blokiem. I jeszcze w nocy spać nie dawali - teraz się trochę uspokoili - więc człowiek ledwo zipie. Już myślałam, czy w te góry nie uciec w pojedynkę i nie zostać leśnym dziadem....
UsuńPodobno po gorszych chwilach zawsze nadchodzę te lepsze :) to w ramach pocieszenia. U mnie wyglądał tak cały listopad, a ja sama włosy wtedy umyłam tylko raz! Raz w całym miesiącu! To był ciężki miesiąc. Za to grudzien - odpukać w niemalowane - jest idealny!
OdpowiedzUsuńJa nam życzę, żeby cały przyszły rok był lepszy niż ten obecny! :)
UsuńWszystkiego dobrego. Zdrówka życzę.
OdpowiedzUsuń