Postanowiłam napisać tę notkę, by przestrzec wszystkich rodziców. Chociaż wcale nie mam ochoty przyznawać się, jak bardzo zawaliłam sprawę, to mam nauczkę na przyszłość, więc niech inni uczą się na moich błędach. A musicie wiedzieć, że niewiele brakowało, by sytuacja z naszego domu stała się kolejnym materiałem do wieczornych wiadomości. Wierzcie mi, było naprawdę o krok od tragedii.
Przez pierwsze trzy miesiące życia naszego Syna, jego łóżeczko stało w salonie, gdzie po zrzeczeniu się sypialni na rzecz pokoju dziecinnego, śpimy my. Kiedy młody wstał i, jak zawsze po spaniu, dopełniliśmy toalety, przyszła pora na karmienie. W tym czasie, moja trzyletnia Córka kręciła się między pokojami. Kiedy zajęłam się w końcu marudzącym niemowlakiem, dopiero po dłuższej chwili zarejestrowałam nieobecność starszego dziecka i...ciszę.
Znacie pewnie tę anegdotę, która mówi że "przy niemowlaku cisza jest błogosławieństwem, zaś przy starszaku oznacza kłopoty"? Pomyślicie - głupie powiedzonko - ja jednak tknięta jakimś przeczuciem odłożyłam szybko Syna i w trzech krokach pokonałam drogę do drugiego pokoju. Kiedy uchyliłam przymknięte drzwi, o mało nie padłam na zawał. Córka bowiem, przy użyciu swojego dziecięcego krzesełka wspięła się na parapet i trzymając się klamki wciskała głowę w rozchylone okno. A mieszkamy na 7 piętrze.
Doskoczyłam do niej niczym łania i z bijącym sercem wyniosłam krzesło na balkon. Kiedy wróciłam do pokoju dziecięcego, zdezorientowana trzylatka wpadała już w płaczliwe tony, więc najspokojniej jak umiałam, starałam się jej wytłumaczyć, że nigdy w życiu i pod żadnym pozorem nie wolno stawać na krzesełku przy oknie. Kiedy się uspokoiła i zajęła zabawą, a ja usiadłam w salonie, dotarło do mnie jak niewiele brakowało od tragedii. Zaraz zapytacie pewnie, co ze mnie za matka, że nie potrafiłam upilnować trzylatki? Powiecie też pewnie, że jako matka powinnam mieć oczy dookoła głowy i drugie dziecko nie jest żadną wymówką?
Pewnie macie trochę racji, chociaż mam wrażenie, że zbyt łatwo przychodzi nam ocenianie sytuacji i wyciąganie wniosków, zwłaszcza w przypadku nieszczęść nagłaśnianych przez media. Za każdym razem zakładamy, że winę za tragedię ponoszą rodzice - tak jak to było na przykładzie wypadku, w którym dziecko w wózku zjechało do Bałtyku. Czy to naprawdę ich wina? A może jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności? Bo jak ja nie wpadłam na to, że moja córka wejdzie na parapet, tak oni nie przewidzieli, że wózek stoczy się z falochronu. I nie, nie próbuję nikogo usprawiedliwiać, ale sądzę że powinniśmy zadać sobie pytanie, czy każdy wypadek dziecka jest winą rodziców?
Wypadek, to przecież nic innego, jak niezamierzone i nieszczęśliwe zdarzenie, które przyniosło jakieś straty. To właśnie przydarzyło się tym rodzicom nad morzem, to coś co codziennie przydarza się w wielu domach, - na szczęście - nie zawsze z tragicznym skutkiem. Przyznajcie sami, ile razy dzięki refleksowi uchroniliście dziecko przed upadkiem czy uderzeniem? Ile razy w ostatniej chwili dostrzegliście dziecko sięgające ręką po gorącą herbatę? Ile razy w ruch poszedł nóż, nożyczki albo inny przedmiot zdecydowanie nie do użytku dziecięcego? Te wszystkie sytuacje to ułamki sekund, w których nasz wzrok przeniósł się z malucha na cokolwiek innego. Wypadki się zdarzają, a są niczym więcej niż zbiegiem okoliczności, sumą niesprzyjających zdarzeń.
Rodzice, którzy mieli mniej farta, zapłacili za to najwyższą cenę, natomiast ja, po tym felernym dniu chodziłam nieswoja przez trzy dni. Dziś, gdy na przykład przygotowuję obiad, kursuję między kuchnią a salonem prawie co chwilę. Nie wyobrażam sobie, że następnym razem mogłabym nie zdążyć na czas. I choć z całych sił jako rodzice staramy się robić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo naszym dzieciom, to równocześnie musimy mieć świadomość, że nie wszystko zależy od nas. Po prostu.
Jeśli podobał Ci się ten wpis koniecznie daj mi znać! Zostaw komentarz tutaj, polub mnie na Facebooku lub Instagramie. Zostańmy w kontakcie! :)
"Zaraz zapytacie pewnie, co ze mnie za matka, że nie potrafiłam upilnować trzylatki? Powiecie też pewnie, że jako matka powinnam mieć oczy dookoła głowy i drugie dziecko nie jest żadną wymówką?"
OdpowiedzUsuńZawsze może się zdarzyć moment nieuwagi, nawet agentowi CIA.
Mój kuzyn, jako berbeć stanął raz na wyprostowanych nogach w otwartym oknie czwartego piętra bloku...
Zobaczyłam to oczami wyobraźni i ciarki mnie przeszły. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, ale od tamtej pory dmucham na zimne.
UsuńNigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy coś się stanie. Jesteśmy tylko ludźmi, a nie robotami. Czasem tracimy czujność i właśnie taki moment nieuwagi wystarczy i tragedia gotowa. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńJa miałam szczęście, ale ilu rodziców nie miało? :(
UsuńStare powiedzenie - oczy dookoła głowy- ciągle aktualne.
OdpowiedzUsuńZawsze będzie, ale pamiętajmy że jesteśmy tylko ludźmi.
UsuńRodzic ma trudna rolę, niemal ponadludzka
OdpowiedzUsuńCóż, trzeba być skupionym i przewidywać różne zakończenia, choćby zabaw...
UsuńMy mieszkamy na pierwszym piętrze, w oknach oczywiście zabezpieczebia - ale i tak trzeba mieć oczy dookoła
OdpowiedzUsuńgłowy. I zgadzam się w pelni - cisza jest njbardziej złowieszcza .
Na szczęście nic się nie stało... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCiarki mnie przeszły! Też mam dwójkę dzieci w tym trzylatkę. Takim maluchom przychodzą do głowy różne pomysły. Czasem aż strach pomyśleć, a naprawdę niełatwo mieć ich ciągle na oku!
OdpowiedzUsuńDokładnie tak jest! Możemy być bardzo ostrożni ale pewnych rzeczy nie da się przewidzieć- ot, życie.
OdpowiedzUsuńNie da się być na 100% skupionym na dziecku. No nie da się i już. Dobrze, ze uniknelas tragedii.
OdpowiedzUsuń